Sam
potomek bankiera wyrzuconego
ze świątyni,
odbezpieczony biznesmen
z błękitnej branży.
Nałogowo nie obecny
w życiu towarzyskim
i na spotkaniach zarządu,
znalazł drogę,
wraca do domu swojego Pana.
Wieżowiec z przyciemnionego szkła
znika w głębokim gardle, burzowego nieba
pożerany jak czekoladowy baton.
Wypaczone drzwi do apartamentu
stoją otworem,
widać światełko w tunelu,
migają diody w plastikowych trumienkach,
syczą gorące reflektory rozstawione po kątach,
włączają się mini kamery wrażliwe na ruch,
zwierzęce skóry imitują tapety,
grafiki ze scenami nawrócenia
Świętego Pawła wiszą nietknięte.
W królewskim łożu
centralnej sypialni z oddzielną łazienką
leży zużyte przed końcem gwarancji
ciało rosyjskiej Ennoii
metr wyżej
dławi się lewitująca dusza
otruta odkażającą substancją,
kąsana boleśnie przez motyle z brzucha
jej wyjątkowa śmierć jest kliniczna.
Na srebrnym ekranie plazmy
pojawiają się i znikają
fikołki z czarnej kanapy.
Samowi z kieszeni na sercu
wypada portfel pełen plastikowych kart,
bezgotówkowe zbawienie?
Nie współczuje ofiarom
zgwałconym przez cztery strony świata,
biedak bez przyziemnych uczuć,
morderca niebieskiego Ojca,
co chwile sztywnieje.
Z Srdjanem, nie doświadczonym reżyserem,
zjeżdża ekspresową windą na parter,
w środku nocy szukają nowych,
jeszcze żywych inspiracji,
portier nie lubi się grzecznie powtarzać.
Wiersz z cyklu 'Samsnuff"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.