poniedziałek, 29 października 2012

Rozpuszczony Logos

Spokojny, przy nerwowych otrzęsinach,
za przecinkiem, kropką i bez złego zakończenia,
leży światłością opalony Logos na spulchnionej myśli,
mały niestrawiony fragment z końca języka?

Odkrztuszenie, chrypa, kaszel zalany mocnym syropem,
szarpanie zębami wklęsłych policzków,
poklepywanie po plecach,
zbieranie w siłę śliny,
plucie na ściane, dzikie charczenie,
nie pomoże, jest za późno.

Kamień spadł z serca
wybałuszone oczy po wysiłku,
odchylona w tył głowa na sztywnej szyi,
łatwiej połykane pastylki,
język zwinięty w rulon,
kręty przełyk wyślizgany,
rozpędzony bobsleista, dociera do celu.

Rozpuszczony Logos wróg w porze dobranocki,
rozpoznany, przemieni trucizny.
Zakochany w wykopanym z grobu Ojcowskim słowie,
wyszeptanym na ucho wskrzeszonych dzieci z pusta tarczą,
bez symboli na szkolnym fartuszku,
podpalaczy trujących plonów, uciekinierów z dożynek,
po nie udanym obywatelski zatrzymaniu, nowej milicji,
zwerbowanej z pań przedszkolanek i wzorowych uczniów.


piątek, 19 października 2012

Życi

Kropka za zdaniem, śmierć błogosławionych słów,
pogrzeb tęskniącej za Ojcem intuicji,
dar Syna Zmartwychwstałego, obłożony wysokim podatkiem,
do dziś niezapłaconym, odsetki rosną,
może niebawem zbankrutuję?

Przy samym końcu
zaciśnięte na szyji szpony poborczyni,
z kwiecistymi tipsami,
zionie duchowymi resztkami,
wściekła i zgrabna w kąpielowym kostiumie,
wygolona okolicami bikini,
utopiła w swoim przydomowym basenie,
ostatnie wolne wyobrażenia.

Uwaga!
Nasz wewnętrzny kreator-kalkulator doskonale mnoży nas i dzieli,
ciągle się dostosowuje, trwa wiecznie włączony,
prawie nigdy nie przepala obwodów, korki nie wyskakują,
czasem robi sobię przerwę,
by się zregenerować, działać jeszcze lepiej,
całkowite wyłączenie jest niemożliwe.
Zebraliśmy wszystkie ziarenka,
przed nami kolejna, zasypana piachem plaża.

Nie przegrzewaj się jak demiurg w gorączce,
dostosuj do Boskiego planu,
wróć na koniec kolejki,
cierpliwie znosząc chudzielców, rozwodników z piekłem
i ich wymruczane pod nosem psalmy.
Złamany moralnie kręgosłup nie pozwoli na agresję,
młodzieńczo trądzik wystrzeli.

Leżąc jak rozsypane klocki,
czekamy na poskładanie ku jedni,
w słomkowej pustelni, sklepionej łodygami
z niedzieli palmowych,
które długimi korzeniami
czerpią bez końca wodę nie z tej ziemi.




środa, 10 października 2012

Brukarz Karpokrates

Pomodlił się i zjadł
krojąc mięso różańcem z małych żyletek.
W szparze między zębami,
zaklinowała się zsunięta z włosa cebulka,
przypadkiem zgryziona bywa gorzka i trująca.

Połknięty włos
należał do Heleny,
która zamieniła się
na świetliste ciało
z Janem Chrzcicielem,
tylko na chwile zachowując głowę.

Po pełnym przeobrażeniu i odpadnięciu od ciała,
przygarnięta przez Karpokratesa
mieszkała w lodowym tabernakulum
na górnej półce pustej lodówki,
tu pleśń i bakterie nie miały co robić,
więc się pożegnały rozkładając.

Zakochana głowa służyła,
światłem nocnej lampki,
ciepłem olejowego grzejnika,
wystawiona dla żartu wieczorem na oknie,
rozbłyskiwała jak morska latarnia,
mocniej niż fluorescencyjna Maria.

Karpokrates był dobrym mężem i pracownikiem,
układał bruk na krzywych chodnikach,
dróżkach donikąd.
Po zgryzieni cebulki zamiotły nim halucynacje,
wizje brutalnych orgii brodatych kobiet
z zrzucającymi pleśń, zamiast skóry wężami
wypełzającymi z każdego
otworu ich ciał,

Głowa Heleny
wypłakiwała resztki łez,
bez namaszczenia bez wilgoci,
wyschnięta skóra, odpadała jak tynk,
zapadały się policzki,
skleiły oczy.

Zarażony wolnym duchem nie wytrzymał,
oddał co mięsne mięsu,
a co duchowe – duchowemu,
lodowe tabernakulum od prądu odłączył,
różańcem z żyletek skóre pozrywał
jak rasowy święty,
pętelkę na szyję zarzucił,
guzik w rozporku zapiął,
nocnik podstawił,
stołek odepchnął.

Mały praatom znowu nie świeci,
brak mu napięcia.


O mnie

Moje zdjęcie
"Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić". Paweł z Tarsu