czwartek, 24 maja 2012

Consolamentum

Mnich Dominik
ususzony jak liść tytoniu
na dzień sznura,
sunie lekko nad ziemią ku wysokiej wieży,
kamiennymi schodami na ostatnie piętro,
śpiesząc z sakramentem namaszczenia,
dla młodziutkiej Wilczycy.
Przy końcu z pofarbowanymi na siwo włosami
uratowana od stosu czarownica trzyma straż,
grzejąc pstrykaniem uszy,
daje znak wejścia, uchyla drzwi.

Puste pomieszczenie,
lśni nabłyszczana sierść
zwisająca ze ścian,
czystych szyb nie widać w ramach,
odurza zapach podłogi
wypastowanej czerwoną pastą.

Rozbłysk,
świetlisty szlak,
rozciągnięta źrenica,
palce bez paznokci ułożone w znaku krzyża,
krzyk z gardła pozbawionego języka,
gęsia skórka, falują na szczytach włoski,
pot spływa,
kwitną róże w opuszczonym przez trupa łóżku.
Mnicha po ostatnim namaszczeniu dzwon zabije.

Za oknami wietrzą się opróżnione nocniki,
zepsute śledzie ślizgają na wypastowanych butach kata,
dym ze stosów rozgościł się w płucach,
głuchy inkwizytor zapytał czy Bóg swoich rozpozna?

Na klatce schodowej,
zawody jeszcze nie wybudzonych ze śpiączki,
winda zjeżdżają zawodnicy
zapakowani w plastikowe worki.




wtorek, 15 maja 2012

Wypluty

Skoncentruj swój obóz,
miejsce po zagładzie mateczko,
jeszcze mocniej ściskaj udami,
już ciszej tam nie będzie.

Stara landrynka przyklejona do stopy,
statek widmo wyrzucony na brzeg piaskownicy,
zaginiona grzechotka w kieszeni spodni,
odklejone siatkówka po wysiłku
klątwą Guimu na wieki, wieków.

Radosne zabiegi w klinice spełnionych marzeń,
psy wyjące w wietnamskich restauracjach,
dzwięk ubijanego schabowego na niedzielę.
Klepiąc się po dużym brzuchu mateczko,

zrozumiesz że to nie worek dla Nowego.

Obozowicz w pasiaczkach,
ślepy, niemy, nieruchomy i wypluty,
bez ostatniego namaszczenia,
nawet powieki nie zmrużył,
strasznie mu nudno i smutno bez braci.

Maszynka do mięsa zaczyna się kręcić,
zimny wiatr przynosi resztki zmielonych duchów
Chrystus dmie w róg bezustannie,
płoszac zabójcze instynkty, zapchlony zwierzyniec,
obrotowe tchnienie strzela do morderczej zarazy
by życie nam się jeszcze nie przejadło.


środa, 9 maja 2012

Caretas (pocałunek)

Pocałunek Boga
taki ojcowski w czoło,
pod zamiecione włosy,
wygniecione potem zmarszczki po wysiłku.
Lodowata skóra przymarzła do czaszki,
ofiarne usta mocno przywarły,
uwięzione zdrętwiały, sinieją,
syk, kapsel spada z butelki,
woda z perełkami gazu wypełnia płuca.

W mroźny wieczór,
przed świętem słonecznego wykwitu na wardze,
rozbawione dzieci
na zamarzniętych okruchach rzeki,
widziały przez chwilę pod lodem,
utopionego starca, magika Niketasa
co dla nieskończoności przypalał
na dogasających stosach wyhodowaną brodę.
Oddał wszystko co posiadał,
mrugał okiem, złożył usta i całował,
skończył bez oddechu, głęboko na dnie rzeki.
Przy brzegu jego żona gorąco otulona,
z rozpalonymi piekielnie policzkami,
rozgrzewała własny cień,
całe małżeńskie ciepło,
zamieszkało w kącikach
jej ucałowanych ust

W dotyku Boga bez oporu czaszki,
pusta przestrzeń, hula wiatr,
topnieją lodowce,
mózg wycieka szparkami po cebulkach włosów,
kościste wnętrze komnaty,
rozświetla ogon rozżarzonej komety,
pocałunkom nie ma końca,
a głowa ukręcona na żyłach,
nakarmiona coraz cięższa,
spada na Boże Narodzenie
Dobrych Chrześcijan.



O mnie

Moje zdjęcie
"Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić". Paweł z Tarsu