Pocałunek Boga
taki ojcowski w czoło,
pod zamiecione włosy,
wygniecione potem zmarszczki po wysiłku.
Lodowata skóra przymarzła do czaszki,
ofiarne usta mocno przywarły,
uwięzione zdrętwiały, sinieją,
syk, kapsel spada z butelki,
woda z perełkami gazu wypełnia płuca.
W mroźny wieczór,
przed świętem słonecznego wykwitu na wardze,
rozbawione dzieci
na zamarzniętych okruchach rzeki,
widziały przez chwilę pod lodem,
utopionego starca, magika Niketasa
co dla nieskończoności przypalał
na dogasających stosach wyhodowaną brodę.
Oddał wszystko co posiadał,
mrugał okiem, złożył usta i całował,
skończył bez oddechu, głęboko na dnie rzeki.
Przy brzegu jego żona gorąco otulona,
z rozpalonymi piekielnie policzkami,
rozgrzewała własny cień,
całe małżeńskie ciepło,
zamieszkało w kącikach
jej ucałowanych ust
W dotyku Boga bez oporu czaszki,
pusta przestrzeń, hula wiatr,
topnieją lodowce,
mózg wycieka szparkami po cebulkach włosów,
kościste wnętrze komnaty,
rozświetla ogon rozżarzonej komety,
pocałunkom nie ma końca,
a głowa ukręcona na żyłach,
nakarmiona coraz cięższa,
spada na Boże Narodzenie
Dobrych Chrześcijan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.