Mnich Dominik
ususzony jak liść tytoniu
na dzień sznura,
sunie lekko nad ziemią ku wysokiej wieży,
kamiennymi schodami na ostatnie piętro,
śpiesząc z sakramentem namaszczenia,
dla młodziutkiej Wilczycy.
Przy końcu z pofarbowanymi na siwo włosami
uratowana od stosu czarownica trzyma straż,
grzejąc pstrykaniem uszy,
daje znak wejścia, uchyla drzwi.
Puste pomieszczenie,
lśni nabłyszczana sierść
zwisająca ze ścian,
czystych szyb nie widać w ramach,
odurza zapach podłogi
wypastowanej czerwoną pastą.
Rozbłysk,
świetlisty szlak,
rozciągnięta źrenica,
palce bez paznokci ułożone w znaku krzyża,
krzyk z gardła pozbawionego języka,
gęsia skórka, falują na szczytach włoski,
pot spływa,
kwitną róże w opuszczonym przez trupa łóżku.
Mnicha po ostatnim namaszczeniu dzwon zabije.
Za oknami wietrzą się opróżnione nocniki,
zepsute śledzie ślizgają na wypastowanych butach kata,
dym ze stosów rozgościł się w płucach,
głuchy inkwizytor zapytał czy Bóg swoich rozpozna?
Na klatce schodowej,
zawody jeszcze nie wybudzonych ze śpiączki,
winda zjeżdżają zawodnicy
zapakowani w plastikowe worki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.