czwartek, 27 listopada 2014

Od tyłu

Od tyłu,
najbardziej lubią poganie,
zwierzęta nie potrafią inaczej.

Klapsy w wypudrowane policzki
wygięty kręgosłup, jak żagiel,
bliski jest złamaniu.

Coraz głębiej, oklaski przyśpieszają
dzwoneczki dzwonią nierówno,
żebra schowały wydęty brzuch,
piersi pełne mleka
kołyszą się u bram Rzymu z fototapety,
zamurowane okna i drzwi, wyrównana temperatura,
słaba żarówka,
tło jest nieruchome, wyciszone.

Rohita, czerwone słońce,
bawi się jednorożcem,
odbierając kobietom zmysły,
kończy z pożądaniem, obfitym ślinieniem,
na jednej nodze załatwi wszystko.
Wchodzi nie sprawdza biletów
jego usługi są bezpłatne,
wylansowany na proroka
nie pomoże w zbawieniu.

Pracuje w przeciągu, szuka szpar,
łata dziury,
nie przygląda się twarzy,
delikatnie wyrywa włosy.
Nasycony pneumą,
silikonem twardniejącym po wypełnieniu,
zawsze gotowy.

Ciało zalane wodospadem potu,
przykleja się mokre prześcieradło,
rozbiegane oczy wracają na miejsce,
sztywne palce zaczynają się zginać
skurczona mięśnie miękko
rozłażą się po kościach.

Niewolnice jednorożca,
odzyskały wolność,
nie odwracają się plecami
stoją oko w oko,
twarzą w twarz,
nosorożce chrapią coraz głośniej.

Połamany róg leży u podstaw czaszki,
nikt nie widział, nikt nie słyszał,
bez bólu i znaków zapytania.

piątek, 21 listopada 2014

Jezus wraca na wschód

Jezus wraca na wschód,
dmucha na zimnych,
przemarznięty, korowód słodkich ćpunów,
wyruszył na znak krzyża,
Po ciężkich zapaściach
nie bawią się w berka,
pożerają, udekorowaną karmelem aureole,
wymieniają się brudem spod paznokci,
Jan Chrzciciel daje głowę
że nie zbierają składników na kompot.

Żywe srebro
zamiast mówić plują sobie w twarz, złorzeczą,
drgają usta dawno nie odkurzone z przekleństw,
zamęczone gardło, dławi rozhuśtany język,
bluźnierstwo stoi u bram
wylansowanych halucynacją światów.

Bezboleśnie nawróceni, nawracają innych,
zdrowy na umyśle duch, zmienił ich łzy
w różnokolorowe tektyty.
Bije żar z ogrzewanego kaloryferami nieba,
ogień z centralnego pieca
podsycają głębokimi oddechami,
spuchnięte od wysiłku oczy
trudno jest otworzyć.
Mali skompromitowani bogowie
nawet nie umieją się przeżegnać.

Do o koła na sztywnej szyi
egzorcyzmowana głowa
zwalnia obroty,
połamane kości się zrastają.

Leżą krzyżem o suchym gardle,
od nadmiaru sztucznego światła
łuszczy się skóra,
solarium ukryte w świątyni
nie opala na brązowo.
Wielki instalator życzy udanych wakacji.
Celnicy cedzą płomienie miedzy zębami
czują niepokój.

Mytarstwa drżą w posadach
ziemia się otwiera,
głęboko w jej ranach górnicy
podzieleni przez dwa
wydobywają plazmę, energie
dobrze wykorzystaną przez nieboszczyków.

Zawał jest nieunikniony
wszystko się wali,
z trzeszczących kości, kręgosłupa
ześlizgują się węże,
jeszcze syczą z rozkoszy,
krzyżowy ogień dogasa.

Chrystus wrócił na wschód
przyniósł ze sobą krzyż,
zobaczyłeś, teraz dotknij!

O mnie

Moje zdjęcie
"Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić". Paweł z Tarsu