piątek, 30 marca 2012

Barbelo

W barze u smoka,
obdarty karciany łeb,
wypluta perła,
wygłodniały marnotrawny syn,
setke i zrazy,
objawienia u padlinożercy.

Płynie Barbelo w czółnie na dwa końce,
wypatroszony chleb składa w ofierze
do ostatniego okruszka,
mokre włosy wiesza na wierzbie,
suszy makaron z rosołu.

Na przesolonym licu pękają ziarenka
z tęsknoty za głodnym synem.
Kiedyś dla czci wytarzana w kredzie,
rozpisała tablicę na plus dziesięć.

Płynie korytarzami, kanałami, żyłami,
wypływa w kraterze,
błoną w oku widzi radioaktywne fale,
rozpoznaje fałszywe promienie,
wygrywa przy kręgosłupie z wężami w dwa ognie.
Poznała szlak od czubka głowy po mały palec u stopy.

Zagłodzony syn nie pożąda.
Tak mierzy bez gwałtów,
ku wybawieniu,
ku Sofi.

czwartek, 22 marca 2012

Przypadkowy sex

Przypadkowy sex,
dogrzewanie przyjemności,
oddech z rozwartych ust
wydaję dzwięk nie dla ucha.
Plazma zmaterializowana,
naelektryzowane nasienie wibruję.

Dotykanie, klaskanie,
miękko, wilgotno, sztywnieję,
całowanie, lizanie, ślinienie,
chwytanie kącikami warg,
pojękiwanie w krzyk,
mocniej, dłużej,
nad, pod, bokiem,
głęboko i przy wejściu,
śliskie ciała zjeżdżają po sobie,
już ostatni jęk, wybuch, rozerwanie,
skrót do śmierci, żerowanie,
i tak przypadkowo na chwilę,
jest dobrze.

Chwila i rozwija się
kolczasty drut podłączony do prądu,
nikt jeszcze nie pracuje.
szkielety wiszą na sznurku zamiast prania,
szeleszczą trupie worki, karnawałowe kostiumy,
niedożywione byty oczekują manny,
przebudzone w czarnych i lepkich od wilgoci celach,
stawiły się na apel.
snajper z wieży ma nadzieje że któregoś zastrzeli.

Myślokształty spulchnione
przez lepkie drożdze
rosną coraz większę,
pękają im kokony,
wyrastają kolorowe skrzydła jak u motyli,
za chwilę odlecą za bramę, kreowanej wyobraźni,
bez kształtów dla oka,
kolejny raz przemienione w hotelowe pluskwy,
zabrały się do pracy nad epidemią,
odwieczną zarazą bez miłości.

wtorek, 13 marca 2012

Rany sfer niebieskich

Rany sfer niebieskich,
transfer na wysokościach odpadów po liftingu,
duchowy pot na skroniach,
ropne zacieki na nadętych policzkach,
całusy w pękające wrzody
jad kiełbasiany,
gaz musztardowy,
tłusta uczta na zainfekowanej twarzy.

Nieświęte oblicze podtapiane we wrzątku,
wygotowało się i rozpływa w dłoni.
Odpadają warstwy sylikonowego tynku,
kolejny wypełnienie zmarszczek nie pomoże,
rany są za głębokie,
a sfery niebieskie za wysoko.

czwartek, 8 marca 2012

Moja Żona zwyciężyła

Moja Żona zwycięży,
tego co na wskazującym palcu,
ma czerwony, jaśniejący blaskiem paznokieć,
to mała lampka z której zwisa sznureczek,
pociągnij a rozświetli ci drogę do celu.
Wyniesiony na otmętach, piany mydlanego tsunami
ze słomianej rurki puszcza bańki,
przysłaniając niebo,
tam rysują się planety, tu kontynenty.
Kiedyś polizał lodową kostkę, rzucając ją jak kością,
1976 i jesteś mój nie na zawsze,
potrząsnął cierpieniem, Jezus nawet nie drgnął.

Moja Żona zwycięży,
dłoń za dłonią do trzeciej w nocy,
zaciskająca się obręcz na mózgu zamiast aureoli.
Szpieg z karkonowskiej krzyżówki,
co donosił na sex u obcych,
umiera, to nie trąd, bo zesztywniał jak pieta,
a martwy łabędź z jego kapelusza, złapał pierwszy oddech.
Włośnice z odrostami psich kłaków,
na nagich mięśniach,
krzyczą coraz głośniej o długu za ostatnie eony.

Gnozidołek pan tego co moje,
wziął wszystko,
ja już tylko pływam,
nosem zamiast, ustami oddycham,
noga za nogą,
ręka za ręką,
głową kręce na karku.

Moja Żona zwyciężyła,
Gnozidołek odpłynął, na mydlanym tsunami,
nic od nowa,
biorę się za sprzątanie,
Moja Żona zwyciężyła,
tego co porusza członkami, figurki Jezusa
to mój nie przyjaciel zwyciężony Miłością.


Dla ukochanej Żony Moniki, która zwyciężyła!

O mnie

Moje zdjęcie
"Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić". Paweł z Tarsu