Wśród nocnej postapokaliptycznej ciszy
w pośpiesznie opuszczonej rzeźni,
jej głębokim wnętrzu zaczyna powstawać życie.
W zgniliźnie odpadów o nutce zapachu wędlin
długo rozkładających się na słońcu,
kiełkuje ta jedna, nigdy nie cytowana ze strachu myśl
promującą ludzkie mięso
w celach spożywczych i kosmetycznych.
Ocaleni i głodni są przewidywalni jak zombie
z nimi spłukuje masowy cel,
który prowadzi w jednym kierunku
unoszącego się w powietrzu zapachu gorącej krwi
uduszonych ofiar.
Przebudzeni z koszmarnego snu
zeskrobują pazurami rozszarpaną tkankę,
czekając cierpliwie aż galareta stężeje,
po objedzie stają do apelu i grzebią resztki po zwłokach.
A gdy tak nieprzeobrażonej i niespełnionej jeszcze matce,
podać na szpitalnej stołówce wyskrobany na jej życzenie płód
czy byłby to posiłek godny powrotu do macicy
a nie jakiś tam odpad dla zombiaków?
Po najgłębszym rozkładzie możemy wreszcie złożyć Bogu
podstępną ofertę kulinarną, w której
przyprawiamy i zjadamy się wzajemnie jako ludzkość.
Ostatni człowiek upichci się sam, służąc jako danie główne,
w takim uspakajającym chaosie tajemnica dla światów
o tym że stworzyciel podobny przecież do nas był kanibalem
ujawni się sama.