Jezus wraca na wschód,
dmucha na zimnych,
przemarznięty, korowód słodkich ćpunów,
wyruszył na znak krzyża,
Po ciężkich zapaściach
nie bawią się w berka,
pożerają, udekorowaną karmelem aureole,
wymieniają się brudem spod paznokci,
Jan Chrzciciel daje głowę
że nie zbierają składników na kompot.
Żywe srebro
zamiast mówić plują sobie w twarz, złorzeczą,
drgają usta dawno nie odkurzone z przekleństw,
zamęczone gardło, dławi rozhuśtany język,
bluźnierstwo stoi u bram
wylansowanych halucynacją światów.
Bezboleśnie nawróceni, nawracają innych,
zdrowy na umyśle duch, zmienił ich łzy
w różnokolorowe tektyty.
Bije żar z ogrzewanego kaloryferami nieba,
ogień z centralnego pieca
podsycają głębokimi oddechami,
spuchnięte od wysiłku oczy
trudno jest otworzyć.
Mali skompromitowani bogowie
nawet nie umieją się przeżegnać.
Do o koła na sztywnej szyi
egzorcyzmowana głowa
zwalnia obroty,
połamane kości się zrastają.
Leżą krzyżem o suchym gardle,
od nadmiaru sztucznego światła
łuszczy się skóra,
solarium ukryte w świątyni
nie opala na brązowo.
Wielki instalator życzy udanych wakacji.
Celnicy cedzą płomienie miedzy zębami
czują niepokój.
Mytarstwa drżą w posadach
ziemia się otwiera,
głęboko w jej ranach górnicy
podzieleni przez dwa
wydobywają plazmę, energie
dobrze wykorzystaną przez nieboszczyków.
Zawał jest nieunikniony
wszystko się wali,
z trzeszczących kości, kręgosłupa
ześlizgują się węże,
jeszcze syczą z rozkoszy,
krzyżowy ogień dogasa.
Chrystus wrócił na wschód
przyniósł ze sobą krzyż,
zobaczyłeś, teraz dotknij!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.