Pijcie wino krwawego skrzepu,
zrywając strupy z boku Mesjasza.
Dodałem procenty, po kilku głębszych
wschodzi banan na końskiej szczęce
pozytywnie zmotywowanej psycholożki,
druciany aparat rani dziąsła, sypią się zęby.
Wzdęty brzuch Dionizosa
zajadał się niemytymi duszami,
rośnie pod pępkiem tatuaż przebitego serca,
wreszcie wygląda poważnie,
dzieci zaczynają się kleić.
Gang bang, przyśpieszony oddech
utopiony w wilgoci gęsty wąs,
utrata świadomości,
zużyte materace zamiast zielonej łąki,
tabletki gwałtu rozpuszczone
w kwietniowej rosie.
Podminowany bóg, przedłużające się
fajerwerki kopulacji
nimfy znikają z pola widzenia,
otwierają się szeroko usta, wpadają muchy
salami nie przypomina anielskiej oślicy.
Ostatnie posunięcie i dobija,
mleczna droga zmienia się w źródło.
Pożegnalny wytrysk wisielców winorośli.
Śmieje Ci się w tą bladą twarz
skrzyżowany z człowiekiem Chryste,
mutancie, któremu śmierdziałem strawionym ziołem,
głośno jęcząc opluje cuda i dziwy
mieszając twoje darmowe ciało z błotem.
Władca rozpusty,
sadzony o każdej porze dnia,
zewany z ołtarzu wczesną jesienią.
Wszystkowiedząca istota
w nieprzerywanym stosunku z Animą.
Zamienia nieświadome dziewice w Bachantki,
przypominając o ich zwyrodniałej naturze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.