"Będą nas miliony"
BOB
Chował się za madejowym łóżkiem,
pod wilgotną kołderką
nie widział gorejących krzaków,
drzew na żywca obdzieranych z kory.
Twin Peaks, zachodnie Betlejem,
czarna chata rodzi w bólach,
piącha w ciążowy brzuch,
rzut karłem marketingu,
i masońskie podłogi,
pola uprawne zaścielone igłami
obcięte ucho z Getsemani,
wąskie bramy, tylne wyjścia
piekielny burdel bez kół ratunkowych.
Przyrzekam nie jesteś samotny,
wyobraźnia gwałci częściej niż żona.
Wrzask Boba odróżniaj od krzyku
ubijanych rytualnie zwierząt,
co słyszysz obok strumienia
krwi?
Ciągle zarzynany, wiecznie żywy.
Wieczorem w łazience po rękoczynach
spójrz w lustro,
nie bij się z roztrzaskanym czołem,
nie szarp dziąseł z uśmiechem na ustach.
Utkwił na stałe w twojej dziupli,
nie odleci.
Zna się lepiej na życiu,
fachowiec po przejściach.
Dobry towar, zła karma.
Ratunku! Szukam igły w stogu siana,
wyjścia awaryjne się nie mnożą.
Poproś lepiej o pomoc z krzyża.
Całowanie się łagodnym trupem Laury Palmer
do zbioru przyjemności nie należy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.