Pozorna pogodynka
spruła swetry marchewkowych skał,
sypie się nietrwała materia
opalona słoneczkiem na 2000 volt,
odświeżona tchnieniem
z miętową gumą powietrza,
wiatr w oczy wodzów Anasazi.
Wzgórza mają oczy
na łatwopalne miasteczko,
Rio czeka na mini brawa.
Lucyferyczny burmistrz onanista,
lubi to robić przy świetle.
Trzęsie okolicą Banda skubańców.
Pod sierścią nie widać
ludzi z kopytami?
Łowią trupie główki pod język,
puste makówki, nafta w żyłach zamiast krwi,
popęd, napęd, zbrodnie bez kary.
Na prawo patrz, pracownicy ochrony.
Szeryf daltonista, pijak śliski
od spluwaczki, trubadur z pikniku country.
Biorą to na siebie,
harmonijka klei się do ust.
księżyc chowa się za skórą niedźwiedzia,
wschodzi żółty ząb na spieczonych ustach.
Nie mają żadnych szans,
poniżeni nas nie obronią?
Trupi jad z fluorem cieknie z kranu,
gniją zamordowani bez pamięci o grobie.
Nieśmiertelnych ze zdjęciem kozła w portfelu
zabić się nie da,
zawsze zrywają sznur na szyi.
Legion stoi u drzwi,
Stumpy zaprasza, katuje sucharem,
Szeryf na kolanach kulom się nie kłania,
trubadur i zapluty czytają wstęp
Ewangelie Jana.
Strzelają najcelniej,
co łotr usłyszał przed śmiercią!
Tłuste kratery nieczynne do odwołania.
rzeka Kolorado przebija kanion na wylot,
oczyszcza nerki z kamieni,
układa ścieżki Danieli.
Otwiera się żebro Adama.
Kobiety, które usunęły znowu rodzą
na cześć rozchmurzonego Stumpiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.