Z czoła na czoło,
upierdliwe łaskotanie,
muha nie odpuszcza.
Lepi się z brudem,
zakrywając zielony odwłok
fluorescencyjną sukmaną,
imituje światło legionisty.
Na delikatnych skrzydełkach
pulsują zmiennokształtne witraże.
sceny z potopu.
Wypluta ze szpary czarnego meteorytu,
zaraża miliony
wirusem czystych dłoni.
Spieniona złośliwie ślina,
mocz się nie trzyma ze strachu,
odcięte kolekcjonersko głowy
mają krótką datę ważności.
Wyznajemy wiarę w piachu,
znaczymy terytorium,
psy przestają szczekać.
Biegi, niekończące się maratony
w około czerniaka ziemi,
niewierni z łuszczycą
kręcą się na ruszcie,
płatki kebabu
opadają na zmęczone języki,
z górnej świątyni leje deszcz
złoty na zawsze ciepły.
Prorok z muhą na czole
pod szyją zapięty
głaszczę brodę,
pragnie zabić pasożyta,
umiera codziennie od nowa.
Kompleks małego Bafometa
nie zostaje w rodzinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.