Chrystus od boga nienawiści,
zakatrupiony mały heretyk,
głaskanego przez babcię,
w codziennym rytuale, zmieniającej opatrunek
cierpiącą, cierpliwie jak święta,
nic nie pomaga.
Dojrzewa heretyk,
słucha i patrzy
tuż przed stłuczeniem skorupki,
szarpiąc jajecznice z najtwardszych jaj,
kury płaczą.
Na weselu biały obrus nakryto,
wylane wino, pokruszony chleb,
Chrystus podniósł wskazujący palec ku niebu,
zastygł z nieruchomymi ustami,
ale co mówił wszyscy słyszeli.
Zatruliśmy moi goście, rozmnożony pokarm,
kradnąc, plując, rzucając go pod nogi, depcząc,
nie dzieląc się nawet z psem.
Czas wszystko oddać, wyrzucić z mocą,
obmyć się,
niech to już nigdy wasze nie będzie.
Wznieśmy toast za młodych,
ból głowy zanika,
nagości się powstydzicie,
przenikam głębiej niż ciało,
unoszę nad kamienie pod, którymi nigdy nie leżałem,
jestem tu z wami na ratunek,
czasem wulgarny i przejrzały.
Stare jabłonie nabieraja rumieńców,
zagrzane robaki wychodzą przez okna.
Nauczcie się czytać, pisać i żyć
podam wam dłoń, rozruszam i kochać będe,
jak wy siebie nawzajem, przy Ojcowskim prawym boku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.