W małżeństwie ciągle od nowa,
Miłość, pokój, wierność,
nawet uwodzeni silnym drżeniem,
po trzęsieniu ziemi napominają.
Tak wibracje poznają ciszę
a ciała małżonków rozgrzany koc na łące,
nasłuchują gwaru z mikrootchłani,
szukają zagubionego słowa, spoiwa.
Czasami krajobraz się krystalizuje,
wtedy usłyszą tylko siebie,
wszystko widzące,
tajne stowarzyszenie owadów, robaków i roślin klaszcze,
podziękują ukłonem.
Statek kończy rejs i znowu odpływa do ojczystego portu,
kiedyś zdążą tam na czas,
ratując wiecznych marynarzy przed pęknieciem wątroby,
ladacznice z tawerny zaczną ich kochać,
a siny frachtowiec jeszcze raz odpynie w dal.
Małżonkowie widzieli go ze skruszonego klifu,
który jęczał błagając o litość,
pożerające fale, kęs za kęsem, bez litości.
Zostali tam na chwilę,
wieczorem kieszeń oceanu zaprosiła,
przejrzałe kolorami słońce,
a litość boska częstowała jego ofiarą
ze słonego tabernakulum.
Nietrzeźwy strach i monidła,
wiją się, przyklejają do ciała
widelcem kłują skóre,
ta akupunktura uczy wcieleń,
i upuszcza ducha.
Uświęcone małżeństwo dla nowego państwa
jest niewidoczne pośrodku starej, nieruchomej widokówki,
czekają tam narazie,
ucząc kochać się jak najmocniej,
w przytuleniu na krańcu spróchniałej skarpy,
by mocarze powoli rozluźniali zaklęty uścisk.
Spacerując, szukają zaginionego słowa,
spoiwa.
Dla ukochanej żony Moniki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.