Ostatnie co dziecinnie pamiętam
to zielone oliwki w promieniach pomawianego o świętość słońca.
Aureola bez kantów,
maturę z boskiej natury,
lenistwo dojrzewania świadomości
o zbiorowych gwałtach na duszy.
Smalec wyobrażeń ciepłych bolszewików
o kochankach z tropikalnych wieloświatów,
brunatnych brutali ćwiartujących lodowy tort z kontynentów.
Nic tu po mnie,
nie będę Cię Ojcze ciągnął za język,
dzięki Twojej wiedzy pokochałem
zainfekowane wścieklizną zwierzęta.
Pod przymusem wybaczyłem wspólnocie nawróconych grabarzy.
Z przyjemnością obserwowałem karaluchy w nocnej kuchni,
gdybym tak mógł się im szczęśliwie przyglądać
do odległej śmierci z nadzieją.
Zły jestem bez złego że ich zrodziłeś,
matka się puszcza dla przykładu dzieci.
W tą głuchą noc przed apokalipsą mroźnego księżyca,
która unicestwiła żydowskich muzyków, wszystkie owady,
zasnąłbym pod oliwką i obudził dopiero na dzień Ojca.
Koszmarnie wyczerpany, uległy z miłością do ostatnich,
dużą nadwagą do pochłonięcia,
zagram Ci to Tato jak wybitny aktor,
tak strasznie smutno,
wszakże nie moja, lecz twoja wola niech się stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.