Podwójni w dwójni,
razy cztery się przenika,
zachodzą i wschodzą nad puste świątnie, nieme targowiska,
teraz trochę dłużej z pełnią troski,
grzejąc spadające główki ze szpilek,
zdmuchnięte zimowym powietrzem, wygwizdanym przez Jana Chrzciciela,
bawią się w chownego ze smokiem Bazylidesem
odliczają do 365 za lodowaty wiatr Abraxasa mrożący chaos.
Pulsują cieniutko nakłute organy po przeszczepie,
dymią kominy mikro-krematorium,
dym zatruwa pole magnetyczne
niezaszczepionych jeszcze aurycznych istot,
papier ścierny zaciera kolor na skórze.
Kończy się serial z prawdą na ekranie
o pościgach przez żyły na zasznurowanych autostradach,
zanika prąd ale światło świeci
czarno białe pasy pochłaniaja telewizyjny obraz,
pojedyńczy już się nie mnożą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.