Obok nie całą sekundę później ,
z pękniecia w spleśniałym chlebie,
wycisnął się dziadek Cierń,
z drożdżami dosypanymi do szpiku, potężny wzrastał,
szybką gimnastyką śmiertelnie zamęczył swój spóźniony cień,
w wydętym tobołku pełnym światła, obok emerytury,
złota spinka powstrzymuje Ojcowską darowizne,
przed rozlaniem na świat.
Z tyłu za skrzypiącymi kalanami,
mali archonci z kulami u nóg,
niegrzeczne wnuki,
które zamiast szczęki mają szuflady,
pełne spróchniałych przeklęństw,
poznali każde ludzkie słowo,
dzięki nim żyją unikając samozapłonu.
Dziadek Cierń
co przenika to ja jestem,
głowę posypałem waszym popiołem
z żmijowego plemienia pochodzę,
w chwale śpiewanych ofickich psalmów,
żyje bez wizerunku, lubie pocałunki w policzek.
Jestem Cierń ten jeden z wielu na głowie Chrystusa.
W bramie Tenhausera, atomowym wirze
rozgrzany bez świadomości, wnuczek
uciekinier z zastępczej rodziny Achametha
podpalił ogniem nowotworu feniksa
gniazdo pelikanów karmiących się ostatnimi
kroplami krwi.
Ptasiej mamie z anemią nie pozostaje
nic innego tylko znowu się zakochać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.