Esseński wujek, przyjaciel Józefa,
przegnał na starość,
wysuszone muchy ze szpilek,
opalone robaki z leżaków,
wyczesał wilgotny mech z gęstej brody,
opuścił samotnie ukrytą pod dębową korą.
Budzi pijanego magią Szymona bez siedmiu klas,
w zakurzonym rowie przy drodze do Emaus,
dotyka gnijącej skóry,
stężałej pod dłońmi jak galareta z topielca,
zmysł węchu nieaktywny, odór wywietrzony
w kącikach ust gotuje się piana,
schowany za siedmioma zębami wężowy język,
wije się i mieli, nie przestaje bełkotać,
w zaczerwienionych oczodołach
wirują szklane kulki,
błyskają zwodnicze latarnie.
Upojony i policzony,
siedem palcy, siedem oczu,
siedem włosów, siedem wewnętrznych organów,
słuchał grobowej muzyki ciała.
Serce nie biję, krew się nie tłoczy,
dusza na pół rozłupana, na dwa zaliczona.
Wstawaj to ten dzień, nietrzeźwy bracie.
pierwszy raz w życiu będziesz świętować.
Esseński starzec Szymona przebiera,
w spodnie na kant utrwalone,
pociemniałą, kiedyś białą koszule,
trzewiki z dziurą od spodu,
wróble się śmieją z takiego stracha.
Skrzypią kolana,
błysk w oku,
światełko w tunelu,
zakrztusił się tchnieniem, oddycha.
Zbliża się z wiosenna procesja,
tych, którzy wiedzieli i uwierzyli.
Wiersz zainspirowany fragmentami;
Ewangelii Mateusza
6, 22-23
12, 43-44-45
12, 25-26
Ewangelii Łukasza
24, 13-53
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.