Jörg Lanz von Liebenfel się mylił
ale tak nie za bardzo.
Wiara w boski pierwiastek
przetłuszczających się mas źle wróży,
zwłaszcza w słabości przed przeobrażeniem
żydowskiego Boga.
Nieplanowanym zmartwychwstania,
grillowaniu duszy materią,
zwieńczonego gwałtem dzikich bestii na blondynkach.
Napełnione duchem opakowanie po fast foodzie
unosi się nad śmietnikiem,
srał was biały gołąbek i dupy nie miał.
Nawet w ZOO zwierzaki biegając po szerokim wybiegu,
szybko się męczą,
nudzą z popędem do przywilejów.
Zmierzch bogów, opadają łuski
z pancerzy starożytnych bóstw.
Kończy się wojna i zniszczenie,
taki głupi dowcip
z gumowym wężem przyciśniętym butem.
Przecieram oko, naciągam powiekę
wyjeżdża czołg,
zwierzę, człowiek, dewiant,
ewolucja rodziny pozbawionej Ojca.
Liebenfel zwisa z góry, głową w dół,
nici z powrotu do przeszłości
i chwalebnego zmartwychwstania.
Uroboros pożera swój ogon
w przepełnionym darkroomie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.