Przeziębiony heretyk
mówi przez zatkany nos,
to on mu podpowiada,
jak żyć, co robić,
prowadząc alergików na manowce.
Głośne smarkanie,
przywołuje nieświadome ofiary,
zarażając świetlistym wirusem
na siedem dni
a potem jest już za późno,
Ojcowska wyobraźnia nigdy się nie skończy.
Zakatarzeni, zakapturzeni
w szarych habitach
z sztywnymi rękawami zamiast chusteczek,
stoją na rogach ulic, pod ciemną bramą
z niewysmarkanym nosem w przeciągu,
wdech i wydech.
Na hałaśliwym rynku, w samym centrum
złamali pręgierz, podpierający chore ciało.
Nie boją się ukwieconych nocników,
ani ich zawartość wylewanej z szóstego piętra.
Kichają coraz głośniej,
drogą kropelek roznosząc zarazki,
dalej i szybciej,
Tylko wybrani robią to doskonale,
nie plując na innych,
nawet ust nie zatykają,
Zarażeni słuchacze
szybko odchodzą z tego świata,
przeziębienie wyłącza wszystkie organy,
ciało materialne już nie pracuje.
Na stosie heretyk z nieżytem
nie krzyczą,
od wyziębienia skóry przygasa ogień,
Byliśmy tu, teraz znikamy,
czekamy na was,
przeziębionych i zakatarzonych
płomienie dosięgają uśmiechu,
osuszają nos, zatkany na amen,
zużyte chusteczki unoszą się nad stosem.
wtorek, 29 stycznia 2013
środa, 9 stycznia 2013
Chrystus
Chrystus słowem,
które wymkneło się z poparzonych ust
spoconego Boga Ojca z pierwotną gorączką,
kropelki rozgrzanego Logosu,
spływają z jego wysokiego czoła,
coraz niżej i niżej, bez adresu,
wzbierające fale z wrzątku,
wyrzucają na brzeg poparzone ciała Cherubów,
rozgotowana skóra odłazi od kości,
płatkami dla nowego.
W świątyni nieruchomych mięśni, hula wiatr
zdmuchnął płomień najgrubszej gromnicy,
odtłuszczona ofiara,
dieta nadchodzącego wodnika,
lekkie życie bez nadwagi i grzechu,
stacje drogi krzyżowej wymazane gumkami,
są już przejezdne,
wreszcie dojedzie tam spóźniony pociąg.
I po co było tyle krzyku
z gardeł wypalonych jadem najświętrzych substancji,
nigdy Go tu nie było i nigdy Go tu nie będzie.
Chrystus jedynym nie zmęczonym okiem
wygląda ze strychu pod sklepieniem z czaszki
zbiera niepotrzebne graty
przykrywając kurzem,
tu odpoczywaja przed zbawieniem,
mieszka w przeciągu,
domu w samym centrum,
nigdzie nie wychodzi,
czeka.
które wymkneło się z poparzonych ust
spoconego Boga Ojca z pierwotną gorączką,
kropelki rozgrzanego Logosu,
spływają z jego wysokiego czoła,
coraz niżej i niżej, bez adresu,
wzbierające fale z wrzątku,
wyrzucają na brzeg poparzone ciała Cherubów,
rozgotowana skóra odłazi od kości,
płatkami dla nowego.
W świątyni nieruchomych mięśni, hula wiatr
zdmuchnął płomień najgrubszej gromnicy,
odtłuszczona ofiara,
dieta nadchodzącego wodnika,
lekkie życie bez nadwagi i grzechu,
stacje drogi krzyżowej wymazane gumkami,
są już przejezdne,
wreszcie dojedzie tam spóźniony pociąg.
I po co było tyle krzyku
z gardeł wypalonych jadem najświętrzych substancji,
nigdy Go tu nie było i nigdy Go tu nie będzie.
Chrystus jedynym nie zmęczonym okiem
wygląda ze strychu pod sklepieniem z czaszki
zbiera niepotrzebne graty
przykrywając kurzem,
tu odpoczywaja przed zbawieniem,
mieszka w przeciągu,
domu w samym centrum,
nigdzie nie wychodzi,
czeka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
O mnie
- Krzysztof Frydrych
- "Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić". Paweł z Tarsu