Spadające głowy uderzają z siłą o próg,
znikają rysy twarzy wypełnione gęstym dżemem,
ostatnie plugawe słowa wykrzywiają im usta.
Z powybijanymi zębami i tępym spojrzeniem
tęsknią boleśnie za resztą ciała,
gnijąc później w piwnicach,
wypełniają stare worki po zepsutych ziemniakach.
Ostrza gilotyny uprawiedliwej przez pradziadków
tną po szyi analfabetów inkluzywności.
Tyle już czasu minęło
a złociutka ciągle aktywna i jeszcze ostrzejsza
w niezmiennie w doskonałej, mechanicznej formie,
świszcze i nie przestaje ciężko pracować,
tylko te sprzątające szmaty nie nadążają pochłaniać krwi.