O najgłębszej miłości do zgnilizny – pamiętaj.
To cenne doświadczenie:
wizualizuj je codziennie,
w najwyższej rozdzielczości,
to oryginalnie skopiowane „ja” –
później mordowane i pochłaniane wraz z trędowatą duszą
przez sierotę-nieboszczyka w ostatnim stadium rozkładu.
Mocno wyperfumowani autostopowicze wygładzają zmarszczki,
wciąż czekając na okazję.
Nie kierują nieruchomego wzroku ku czubkowi zbutwiałego nosa –
nie poznali jeszcze trupiej jogi.
Medytują nad brutalnym zabójstwem przewoźnika.
Smród zgnilizny unosi się w pojeździe,
gnicie jednak nie postępuje:
na krzywym ryju pasażera nie pojawią się larwy much.
Duch zamordowanego kierowcy dotyka wietnamskich obrazków
ze świętym Krzysztofem –
psim łbem gotującym się w kotle.
Dobrze wie, że to nie jego odór,
lecz niestrawiony ochłap duszy
w chorym żołądku podróżników
zapuszczających się w ten świat.
